Ostrzenie noży i nożyczek - wymarłe zawody

W połowie XX wieku na naszym podwórku na Mariensztacie niemal codziennie zjawiał się jakiś uliczny sprzedawca lub "dziad" oferował swoje usługi. Tak się ich nazywało w Warszawie; po podwórku chodził dziad albo baba. W Holandii odpowiednikiem był i czasami nadal jest boer czyli chłop.

70 lat temu w Warszawie

O codziennym życiu w Warszawie z czasów wczesnego PRL-u niewiele wiemy. To miasto po wojnie szybko traciło swój pierwotny charakter i szybko się rozrastało osiedlającą się ludnością ze wsi. Znikały tradycje nie znane nowym mieszkańcom miasta. Zapewne ten kompleks wsi każe współczesnym Warszawiakom tak z góry patrzyć na prowincję. 

Mariensztat w 1949 r.
Mariensztat w 1949 r. Przed wojną biedna dzielnica a po wojnie modelowa duma socjalizmu.

Latem na podwórko przychodziła rano "baba z jagodami" obładowana kubłami z jagodami, śpiewnie wykrzykując "jaaa-gody, jaaa-gody! Do słodkiej zupki jagódeczki".

Regularnie nasze podwórka obchodził "dziad ze starzyzną" skupujący stare ubrania, donośnie wołający "szm-aaaty skupuję, szm-aaaty!".

Inny "dziad" skupywał butelki z zawołaniem "...telki! telki!".

Czasami trafiał się muzykant grający na skrzypcach gdy jego córeczka tańczyła pod oknami. Innym razem na podwórku zjawiała się cała kapela podwórkowa śpiewająca przedwojenne warszawskie przeboje. Czasami ktoś rzucił pieniążek przez okno.

Na jesieni przyjeżdżał chłop z furą kartofli. Mieszkańcy kupowali metr kartofli lub więcej. Dwa worki to był metr.

Wówczas nie znałem nawet słowa "ziemniaki". Tak jak nie wiedziałem, że "podwórko" to też regionalne słowo. 

Codziennie bladym świtem klatki schodowe obchodziła "baba" z mlekiem. Przyjeżdżała do miasta na dworzec wileński i tramwajem trasą W-Z na Mariensztat. Przygarbiona dźwigała na plecach wielką bańkę mleka i płócienne toboły z białym serem i śmietaną. Mieszkańcy wystawiali wieczorem garnuszki na korytarz w które ona wlewała im mleko. Takich "bab" ze wsi obładowanych niemożliwie ciężkimi tobołami przyjeżdżało do miasta dużo. Codziennie o świcie. Tylko w niedzielę nie.

Regularnie na podwórku swoją obecność donośnie ogłaszał też chłop ostrzący noże i nożyczki. Walił długo młotkiem w blachę na wózku z kołowrotkiem kamienia szlifierskiego. 

Te zawody wyginęły już ok. 50 lat temu.

ostrzenie noży, nożyczek i łyżew

Scharensliep - uliczne ostrzenie noży i nożyczek

W tym czasie w Holandii "chłop" ostrzący noże i nożyczki (scharensliep) miał bardziej zaawansowany sprzęt; wózek pchany ręcznie lub rowerowy z dużym kołem zamachowym i różnego rodzaju kamieniami szlifierskimi. Nowocześniejsze maszyny zaopatrzone były w motorek spalinowy. 

ostrzenie noży, nożyczek i łyżew
Nie mam pojęcia jak ten zawód się nazywał po polsku; szlifierz lub ostrzyciel?

Szlifierz ostrzył także łyżwy - bardzo ważny sprzęt w holenderskim domu do dzisiaj i niezwykle popularny sposób poruszania się zimą po holenderskich kanałach. Dobre łyżwy muszą mieć krawędzie ostre jak brzytwa.

ostrzenie noży, nożyczek i łyżew

Człowiek ostrzący noże na ulicach miast i wsi już dawno zniknął. Trochę szkoda gdy się widzi w jak wielu kuchniach ludzie się męczą krojąc kompletnie tępymi nożami. Dobrze ostrzyć noże samem - to sztuka i wymaga posiadania dobrego sprzętu.

Ostatni szlifierz noży z oryginalnym wózkiem w Holandii.

Poniższy film ilustruje 12 wieków istnienia zawodu szlifierzy noży. Ostatni szlifierze zniknęli w Holandii w latach 70.