Holenderskie poldery w Polsce
Prawdopodobnie już w XV wieku przybywali na polskie ziemie osadnicy z Holandii. Holendrzy najlepiej potrafili osuszać mokradła i tworzyć z nich najżyźniejsze pola uprawne. Sami pochodzili z delty Renu więc delta Wisły była logicznym miejscem holenderskiego osadnictwa przez wieki.
Holenderskie osadnictwo
Już w XII wieku holenderscy rolnicy przenosili się do słabo poznanych regionów północnych Niemiec, zwerbowani przez lokalnych władców, zwabieni dobrymi perspektywami nowego życia. Tam budowali groble (wały) rzek, osuszali bagna i przekształcali nieużytki w żyzne pola. Przykładowo w 1113 roku książę-biskup Bremy zawarł porozumienie z Holendrami z nowo zagospodarowanego obszaru torfowiskowego w pobliżu Lejdy w sprawie zagospodarowania podmokłych terenów w dolinie rzeki Wezery. W XVI wieku przyczyną opuszczenia tych terenów przez holenderskich rolników były głównie panujące wówczas prześladowania religijne. Również w tym czasie "heretycy" przenieśli się dalej na wschód, do Prus, Polski, a później do Rosji, gdzie założyli nowe osady, gdzie spory religijne między katolikami i protestantami nie grały tak wielkiej roli.
Na początku XVI w., po kilku wojnach, w Prusach zawarto pokój i stały się one polską własnością. Aby spustoszony i słabo zaludniony obszar Delty Wisły ponownie rozkwitł, konieczne było przyciągnięcie nowych osadników. Kolonizacja nie była w tych regionach niczym nowym, ponieważ wielu przybyszów osiedliło się już na terenach ówczesnych Prus w XIII i XIV wieku. Dotyczyło to wielu Holendrów, zwłaszcza Flamandów i Holendrów. Dowodem na to jest kilka starych nazw miejscowości, w tym Pruskiej Holandii (Pruisisch-Hollandt), którym do 1945 r. określano region w Prusach Wschodnich zdominowany przez Holendrów. Jest bardzo prawdopodobne, że Holendrzy już wtedy także podlegali germanizacji Prus.
Delta Wisły była jednym z najżyźniejszych regionów Polski, ale przez większą część roku była zalewana, jeśli nie zapewniono odpowiednich wałów i odwodnienia. Około 1525 roku podjęto wysiłki aby zachęcać i sprzyjać imigracji holenderskich rolników, o których mówiono, że są mistrzami w budowie wałów i kanałów. Holendrom, którzy się tu osiedlili, udało się ulepszyć nisko położone, bagniste tereny i w ten sposób zyskali przychylność swoich władców. Swoje zadowolenie z tych kolonistów wyrażali także wielokrotnie królowie polscy. Ich sukces wynikał prawdopodobnie głównie z wprowadzenia nieznanego wówczas na tamtych terenach młyna wodnego. Można to wywnioskować z kontraktu z 1578 roku, który wspomina o przebudowie młyna wodnego. Ponadto w 1558 roku panującemu władcy Prus Wschodnich zalecono budowę młynów wodnych na wzór młynów, które Holendrzy zbudowali w pobliżu pewnej wsi w Prusach Polskich. Stworzyło to typowy holenderski krajobraz polderów w delcie Wisły. Żuławy nadal przypominają miejscami Holandię, mimo że młyny już tam zniknęły.
Na przestrzeni XVII i XVIII w. wpływy holenderskie rozprzestrzeniły się w dolnym biegu Wisły, gdzie powstał cały szereg osad holenderskich. Wpływ Holendrów na terenie dzisiejszej Polski nie ograniczał się do gospodarki wodnej, ale oznaczał także wprowadzenie wiatraka do mielenia zboża. W okolicach Gdańska młyny tego typu nazywano „holendrami”. To wszystko zniknęło po roku 1945.
- Ci "heretycy" ścigani przez hiszpańską (papieską) inkwizycję osiedlali się m.in. na Żuławach od końca XVI wieku. Długo mówili własnym językiem, tzw. "plautdietsch" - niemiecko-holenderski dialektem Menonitów.
Na zdjęciu powyżej tablica na ratuszu w Pasłęku z łacińskim tekstem upamiętniającym batawskich heretyków; holenderskich uchodźców którzy tam znaleźli schronienie, to miasto budowali i nazwali Pruską Holandią.
Zdarzyło się, że gdy w roku 1944 amerykańscy żołnierze wyzwalający Holandię słyszeli z piwnicy wołanie ukrywających się ludzi "niet schieten" - to dla pewności wrzucali granat ponieważ dla Amerykanina nie ma różnicy między niemieckim "nicht schießen" i holenderskim "niet schieten". Gdy rosyjscy żołnierze w 1944 a następnie polscy osadnicy po 1945 roku wkraczali do Prus Wschodnich nie robiło im żadnej różnicy kto lub co było szwabskie, pruskie lub niderlandzkie na tych ziemiach.
Najczęściej malutkie detale decydują o największych historycznych wydarzeniach.
Może były wyjątki historyków którzy rozróżniali groby holenderskich menonitów lub zamków templariuszy od pruskich, ale dla przeciętnego polskiego osadnika na Ziemiach Zachodni nie robiło żadnej różnicy czy ten gotycki zamek z czerwonej cegły był szwabski, krzyżacki lub niderlandzki. Założę się, że nawet dzisiaj dla przeciętnego Polaka słowa "niemieckie, pruskie, szwabskie, krzyżackie" maja ten sam negatywny oddźwięk i Krzyżacy kojarzą nam się prędzej z niemieckim faszyzmem niż z wprowadzaniem chrześcijaństwa i cywilizacji na ziemiach Polskich. Dołączając do tych słów "niderlandzkie" mam na myśli jedynie to, że kulturowo i językowo trudno nam było zauważyć różnicę między Holendrem i Niemcem w Elblągu, Pasłęku i Gdańsku. Tym bardziej, że Holendrzy się także germanizowali żyjąc wśród Niemców.
Od XIV wieku holenderscy osadnicy osuszyli w delcie Wisły łącznie 171 tys. ha niezwykle żyznych gruntów rolnych.
Przeczytaj także: