Nasza integracja z Zachodem

Po krótkim kryzysowym załamaniu w roku 2009 holenderska gospodarka wraca do zapotrzebowania na tanią siłę roboczą z Europy Wschodniej

Mimo różnic obyczajowych i kulturowych z jakimi zderzają się Holendrzy w kontaktach z polskimi pracownikami agencji pracy to jednak wielka polska motywacja do pracy przeważa na ich korzyść.

Pod koniec roku 2010 zapotrzebowanie na polskich robotników wzrasta aż o 30%. Pobór nowych pracowników przez agencje pracy (ned. uitzendbureau) trwa. Co prawda holenderska gospodarka chętnie przyjmie jeszcze następne 100 lub może nawet 200 tys. polskich rąk do pracy ale to niesie ze sobą coraz większe problemy integracyjne. Co począć z tak szybko rosnącą armią cudzoziemców ze Wschodniej Europy nie znających języka holenderskiego!? Argusowymi oczami postrzegają dzisiaj, że taki, nie przymierzając, Turek ze światowej metropolii Istambuł ma obowiązek ‘uczyć się być europejczykiem' gdy tym czasem polski, bułgarski i rumuński robotnik tego obowiązku nie ma bo jest obywatelem Unii.

rumunia
Rumunia 2010 r.

W oczach Holendra różnice kulturowe między Europą Zachodnią a agrarnymi narodami Europy Wschodniej są równie duże jak między Europą Zachodnią a krajami muzułmańskimi

Ten dylemat Holendrzy będą rozwiązywać swoimi  sprawdzonymi metodami kompromisu który pozwoli im „zjeść ciastko" i „mieć ciastko". Już słychać głosy polityków aby także dla Polaków stworzyć obowiązkowe kursy integracyjne. Już niektóre agencje pracy w Holandii takie kursy dla swoich polskich pracowników tworzą we współpracy ze związkami zawodowymi.

Holendrzy łamią sobie głowę z problemami integracji Turków i Marokańczyków i gdy jeszcze się z tym nie uporali. na progu stoi już następna fala emigrantów, która okazuje się nie być aż tak europejska jak się im zdawało. Dla Turków i Marokańczyków stworzono obowiązkowe kursy integracyjne gdzie muszą się uczyć Holandii; jej kultury, obyczaju, historii i przede wszystkim języka. Kurs kończy się egzaminem. Taki kurs integracyjny nie obowiązuje obywateli Unii Europejskiej. Właśnie dzisiaj (25 sierpnia 2010) sąd w Rotterdamie orzekł, że nie można zmuszać do takiego kursu ludzi dlatego tylko, że nie pochodzą z Unii Europejskiej. Sam ten kurs nie ma moim zdaniem żadnego sensu ponieważ wysyła się na niego ludzi którzy ciężko przepracowali w Holandii 30-40 lat i teraz na starość i tak się niewiele mogą nauczyć, pomijając już fakt, że nie znajdziesz jednego Holendra i Polaka który by chciał się z tymi ludźmi integrować!

Nikomu na tej integracji tak naprawdę nie zależy. Kursy wymyślono 30 lat za późno gdy się okazało, że prawdziwy problem integracyjny leży nie u tych spracowanych tureckich rodziców ale u ich dzieci; młodych Turków i Marokańczyków którzy świetnie władają językiem holenderskim (w końcu się tutaj urodzili!) ale maja inny problem którego nie znają ich rodzice ani tym bardziej ich holenderskie otoczenie. Problem własnej tożsamości. Problemy z dopasowaniem się do holenderskiego stylu życia ma właśnie bardziej druga i trzecia generacja emigrantów. Niezależnie czy są to Marokańczycy, Turcy czy (w przyszłości) Polacy. 

Młodzi ludzie wychowywani w dwóch światach, dwóch kulturach, z dwoma językami będzie sobie musiało radzić ze swojskim ogórem kiszonym i także holenderskimi bitterballen. Pierwsza generacja radzi sobie z tym bardzo dobrze, bo wie skąd pochodzi i umie rozdzielić te dwa światy. Dzieci nie mają tak jasnych rozgraniczeń. Wielu młodych czuje dyskryminację, buntuje się, popada w konflikt z prawem, radykalizuje.

Arabscy terroryści to nie babcie w chustach tylko młodzi, dobrze wykształceni muzułmanie urodzeni w Amsterdamie, Nowym Jorku lub Paryżu.