Mój pierwszy dzień w Holandii - żwir pod nogami

Klika lat po zamieszkaniu w Holandii spisałem wspomnienia o moim pierwszym dniu w tym kraj. To był rok 1982. Tekst ten stał przez lata na jednej z pierwszych polskich stron internetowych na świecie, stronie Wolnych Najmitów w Kalifornii w 1996. 

Warszawa 1981
W październiku 1981 opuściłem Polskę. Na zawsze - jak w tedy myślałem.

Wolni Najmici z Kalifornii: Najmici.net. Nadzwyczajna strona nadzwyczajnego człowieka: Piotra Szymańskiego. Poniżej kopiuję te wspomnienia (z nieistniejącej już dawno strony najmitów) w niezmienionej formie bez małą 40 lat:

1 września 1982 roku

Boeing 747 KLM-u, a w nim my; polscy uchodźcy. Ja i żona; mamy po 26 lat i nasz 4 letni synek. Pilot mówi coś po angielsku – rozumiemy tylko jedno słowo: Amsterdam. Samolot leciał  do Amsterdamu. My wsiedliśmy do niego na przystanku w Wiedniu. Wnętrze samoloty to już dla nas wielkie przeżycie - istna wieża Babel, nieznana egzotyka; ludzie w turbanach i kapeluszach cowboyskich, wszystkich narodów i maści. Przypomina mi to klientele baru z filmu “Star Wars”.

Lądujemy na Schiphol – tak nazywa się lotnisko pod Amsterdamem. Następny szok: port lotniczy, wydaje nam się, że wyszliśmy z samolotu w XXI wiek. Ruchome chodniki, ekrany, neony, błyszczące przepychem sklepy Tax-Free. Za dużo danych aby mój umysł zdążył to przerobić i zrozumieć.

Pracownik MSW w towarzystwie młodej polskiej dziewczyny-tłumaczki przeprowadza nas, półprzytomnych z wrażeń, przez ten obcy nam świat. Wychodzimy z budynku i wsiadamy w autokaru. Gdzieś nas wiozą, nie interesuje mnie gdzie. Patrze na ten nowy świat przez okno autokaru. Plątanina autostrad, taka jaka znam z amerykańskich filmów. Jest pochmurno i zaczyna padać. Tłumaczka żartuje, że to typowa holenderska pogoda.

Zjeżdżamy z autostrady i jedziemy zwykłą szosą; ach, co ja mowie “zwykłą” – takiej szosy nigdy w Polsce nie widziałem; asfalt czarny i gładziutki, pięknie wymalowane pasy i inne oznakowanie drogi, równiutkie krawężniki, po obu stronach jeszcze lepszej jakości drogi rowerowe... Właśnie drogi rowerowe! A na nich tysiące rowerzystów! Deszcz leje równo i wiatr jest sztormowy a drogi rowerowe pełne rowerzystów w zielonych pelerynach z kapturami.

Pierwszy dzień w Holandii
Miejscowość nadmorska Callantsoog, Noord Holland.

Zieleń, bardzo soczysta zieleń łąk, zielony kraj i płaski jak stół; nie widać nic dalej jak na kilkaset metrów, bo dalej zawsze jakiś rząd domów lub drzew zasłania horyzont. Domy małe, wszystkie nieotynkowane, z czerwonej cegły, jednopiętrowe ze stromym dachem krytym dachówka. Białe futryny okien i zielone okiennice. Dojeżdżamy do jakiegoś miasteczka i autokar zatrzymuje się przed budynkiem z szyldem “Hotel Seinpost”.

żwir pod nogami
Żwir wokół holenderskiego domu

Wychodzimy z autokaru i otwieramy małą forteczkę w niskim murku i wchodzimy na... żwir. Gruby, mokry żwir utrudniający chodzenie. Żwir który leżał wokół hotelu grubą warstwą i przy każdym stąpnięciu wydawał ostry, chrzęszczący odgłos. Pachniał morzem. Po tym żwirze dochodzimy do drzwi hotelu. Ku mojemu osłupieniu z tylu za hotelem zobaczyłem... góry. No może nie były to Alpy, ale z perfekcyjnej równiny wyrastały nagle w górę na kilkadziesiąt metrów. Domyśliłem, że to są pewnie wydmy, a za nimi jest morze.

Na drugi dzień, po meczącej wspinaczce stanąłem na szczycie wydmy, tyłem do silnego wiatru. Po jednej stronie leżała piękna i bardzo szeroka, złota plaża i morze. Po drugiej stronie, w dole, wyraźnie niżej niż morze, leżała Holandia: dziesiątki kilometrów zielonych lak z biało-czarnymi krowami, czerwono zabarwione wsie ze strzelistymi wieżami kościołów i błękitne niebo po którym wiatr gnał olbrzymie białe chmury.

Pierwszy dzień w Holandii
Po raz pierwszy widzimy inne morze niż Bałtyk.

To moja nowa ojczyzna. Wówczas jeszcze nie wiedziałem co to znaczy. W ten pierwszy dzień w Holandii nauczyłem się pierwszych dwóch słów po holendersku; “goeie dag” (dzień dobry) – niestety tego nie wymawia się tak jak myślisz; to wymawia się jak “chuje dach”. Wieczorem usypiając słyszałem jak ktoś chodził po żwirze.

Ten żwir słyszę i czuje jeszcze dzisiaj.

 

Wiatrak.nl (czyli Holak) 1996.