Jak Holandia pomagała Polakom pod hasłem "Pomóż Polakom przezimować"
Pod koniec lat 70. Polska gospodarka leżała na łopatkach. Zaopatrzenie sklepów było fatalne. Wprowadzono kartki na żywność a kilometrowe kolejki przed sklepami dominowały wizerunek miast. W Holandii rodziła się pomoc.
Holendrzy oglądali w telewizji ten ponury obraz zrujnowanego kraju w mroźnym śniegu i w potrzebie.
Pomóż Polakom przetrwać zimę

Akcja pomocy Polakom rozpoczęła się jeszcze przed w stanem wojennym. "Help Polen de Winter Door" była wielką medialną akcją w stylu "Orkiestry Świątecznej" trwającą od 1981 do 1985 r.

Powstałą narodowa fundacja "Nederlandse Stichting Hulp Polen" zbierająca fundusze na pomoc Polsce.
Jak grzyby po deszczu wyrastały także lokalne społeczne inicjatywy zbiórki ubrań i żywności dla kraju w potrzebie. W każdym mieście istniały punkty zbiórki paczek.
Konwój 150 TIR-ów na wschód
Konwoje TIR-ów jechały do Polski z produktami na które zbierała fundusze cała Holandia.
W Polsce wiele z tych "darów z Holandii" rozprowadzał kościół.
Później do 1989 było jeszcze dużo prywatnych akcji, indywidualnych zbiórek paczek wysyłanych także imiennie do do biednych rodzin. Powstały firmy kurierskie kursujące do Polski z paczkami na nazwisko które odbierano w prywatnych punktach zbiórki paczek. Wysyłka paczki kosztowała w zależności od wagi 20-40 guldenów.

Sam przez lata tłumaczyłem listy. Wielu Holendrów wysyłając paczki otrzymywało listy z podziękowaniami od polskich rodzin. Wielu Holendrów przychodziło do mnie z tymi listami z prośbą o przetłumaczenie a później z własnymi listami do Polski. Czasami nawiązywały się przyjaźnie. W latach 90. ci korespondencyjni Holendrzy jechali po raz pierwszy za "żelazną kurtynę" odwiedzić "swoje" polskie rodziny. Z reguły byli zaskoczeni, że aż tak biednie oni jednak nie mieli, zaskoczeni obfitością na polskich stołach.

W niemal w każdym holenderskim mieście powstawały fundacje pomocy dla Polski pod nazwą miasta + "helpt Polen" (np, "Flevoland helpt Polen", "Beverwijk helpt Polen", "Oisterwijk helpt Polen" itp.). Niektóre z tych fundacji pod nazwą "xxx helpt Oost-Europa" istnieją nawet do dziś.

Ta wielka narodowa akacja pomocy dla Polski utrwaliła w holenderskim społeczeństwie na długo, a może u niektórych starszych ludzi nawet do dziś, stereotyp biednego kraju na Wschodzie.
W latach 80. wyobrażenia o Polsce formowały media które chętnie przedstawiały ten komunistyczny kraj jako państwo skrajnej nędzy. Nic dziwnego więc, że do paczek Holendrzy wkładali produkty spożywcze które im się wydawały najbardziej potrzebne jak ryż, płatki owsiane (brinta), suchary, pindakaas, mąkę, mydło itp. co niekoniecznie odpowiadało oczekiwaniom polskich rodzin wyobrażających sobie zawartość paczki z "Zachodu".

Listy pani De Witt
W latach 80. w Polsce się nie przelewało, niedobory, kartki, stan wojenny. W Holandii prowadzono wielkie akcje pomocy dla narodu polskiego. Konwoje ciężarówek jechały do Polski. Później, aż do końca XX wieku tysiące Holendrów słało regularnie paczki do listownie zapoznanych polskich rodzin. To byli Holendrzy przekonani, że sprawiają ulgę polskim rodzinom śląc im paczki z ubraniami, z paczką Brinta, pindakaas, cukier, mąkę. Polskie rodziny przysyłały im w zamian listy z podziękowaniami. Przez lata tłumaczyłem wielu Holendrom te listy (bo ludzie się szybko dowiedzieli, że w ich wsi mieszka Polak tłumaczący za darmo, więc przychodzili z prośbą o tłumaczenie). Listy były zawsze takie same, monotonne, krótkie, z podobną treścią; informacją, że paczka dotarła, że dzieci zdrowe, Marysia ma tarczycę, Jurek idzie do pierwszej klasy, moc pozdrowień, itp. Jedna samotna starsza pani De Witt słała wyjątkowo często paczki i listy do zaznajomionej polskiej rodziny. Często dzwoniła do drzwi trzymając w ręku kolejny list. Ja te listy tłumaczyłem na polski i odpowiedzi z Polski na holenderski. Niemal codziennie stał ktoś pod drzwiami z listem z Polski lub do odebrania przetłumaczonego listu. Myślę, że pani De Witt czerpała dużo satysfakcji z tej pomocy. Pani de Witt była starą panną, samotną kobietą mieszkającą opodal w bloku. Już kiedyś zrobiła wycieczkę autokarową do Lourdes - była religijną katoliczką. Pod koniec lat 90. uzbierała na wycieczkę autokarową do Polski. Typowa wycieczka objazdowa z tych czasów: Kraków, Oświęcim, Wieliczka i Częstochowa. Po powrocie pani De Witt przyszła do mnie jeszcze tylko raz. Opowiedziała jaką piękną wycieczkę do Polski odbyła, ale... gdy się modliła w kaplicy przed Matką Boską Częstochowską, ktoś jej ukradł portfel z torebki którą postawiła obok. Odkąd Polska weszła do Unii, skończyły się moje tłumaczenia listów.