Pracująca Polka w Holandii
"Czy masz poczucie winy w stosunku do własnej rodziny?" lub "cztery dni w tygodniu - tak dużo pracujesz - jakie to musi być przykre dla twoich dzieci. Po szkole muszą jeszcze chodzić do BSO (świetlicy)". Często słyszę te i inne pytania zaskoczona, że informacja o mojej pracy zawodowej wywołuje takie reakcje.
A czy ktoś zadał je kiedykolwiek mojemu mężowi? A czy mojemu dziecku dzieje się krzywda, bo spędza czas z rówieśnikami w świetlicy? A może szczęśliwsza matka (bo spełniona, a nie sfrustrowana) to lepsza atmosfera w domu? A co z moim prawem do dokonywania własnych wyborów i samorealizacji, a nie podporządkowywaniu się tradycji czy społecznym schematom, które skutecznie zmuszają kobietę do określonych zachowań.
Więc pozytywnie nakręcona organizuję sobie życie. Tylko jak? Jak pogodzić pracę na normalnym, ośmiogodzinnym etacie z zajęciami szkolnymi w godzinach 8.30 – 15.15? I jeszcze ta godzinna przerwa w południe, aby dziecko mogło zjeść kanapkę w domowej atmosferze! Na moje szczęście istnieją świetlica i żłobek (to dla młodszego). A podczas południowej przerwy swoją kanapkę dziecko może zjeść równie przyjemnie na terenie szkoły. Rozmowa kwalifikacyjna i zdziwienie na twarzach pracodawców. Full time i dwójka małych dzieci? Im starszy pracodawca, tym zdziwienie na twarzy jest większe. W pracy sami koledzy. Cóż, zawód techniczny, a dziewczynek nigdy się tu nie zachęcało do wyboru kierunków technicznych. Przedmioty ścisłe to przecież domena ich kolegów. Dyplomy z ukończonych kursów też wystawiane są zawsze z nagłówkiem " Szanowny Pan". Rzadko przecież się zdarza się by się nie zgadzało.
Pracująca kobieta w Holandii wciąż nie jest postrzegana jako normalne zjawisko. Nie tu, w kraju, w którym jeszcze do lat 80 ubiegłego wieku miejsce kobiet było w domu, przy dzieciach, a ślub oznaczał automatyczne zwolnienie z pracy. Tradycja głęboko zakorzeniona w historii tego kraju. W krajach takich tak USA czy Wielka Brytania, aktywnie biorących udział w II wojnie światowej, kobiety zajęły miejsca pracy swoich mężów wysyłanych na front. W krajach skandynawskich, tak jak i w Polsce pomagały one swoją pracą w odbudowie kraju. W Holandii nikły udział społeczeństwa w działaniach wojennych plus pomoc finansowa w ramach planu Marshalla wykreowały inne podział ról społecznych. Politycznie i religijnie umacniany, trwał on nieprzerwanie do końca lat 70.
Rok 2013: 75% ogółu holenderskich kobiet pracuje. To najwyższy wskaźnik w Europie, świetny wynik. Ale tylko nieliczne pracują więcej niż 24 godziny tygodniowo. By zmniejszyć poczucie winy, iż zaniedbuje się to, do czego tak naprawdę się jest stworzonym? By mieć jeszcze czas na zajęcia domowe czy udzielanie się w szkole, nie rozczarować męża i nie wyłamać się ze szkolnej tradycji wolontariatu? Ważniejsze wydają się własnoręcznie upieczone, urodzinowe muffins rozdane w szkole, czy wzięcie udziału w generalnym sprzątaniu szkolnego lokalu.
Jakiś polityk czy dziennikarz ogłosił niedawno, iż emancypacja już się w Holandii dokonała. Ale chodziło mu chyba tylko o emancypację, w pewnych, wyznaczonych przez mężczyzn granicach. Tak by nie zachwiała ona utartym porządkiem i nie za bardzo uprzykrzyła im życie rodzinne. Patrząc jednak na dane statystyczne zmiany dopiero się zaczęły. Z ciekawością będę je śledzić.
Magdalena Łowicka
Holandia
Marzec 2014