Dlaczego Kurdowie sprzedają polską kiełbasę?

Właścicielami najlepszych polskich supermarketów w Holandii są Kurdowie z Iraku. Jak to możliwe aby ludzie urodzeni w Kirkuk i As-Sulajmanijja (Kurdystan) potrafili sprzedać nam lepiej kiełbasę i Tyskie niż rodowity Polak?

eksplozja w polskim sklepie w Holandii
Po eksplozji w polskim sklepie "Biedronka", 8 grudnia 2020, w mieście Aalsmeer, Holandia.

Od kiełbasy do narkotyków

Oczywiście powyższy tytuł to tylko nasza spekulacja. Ilość polskich supermarketów od lat w Holandii rośnie. Jest ich rozsianych po całym kraju kilkaset. Im większe skupiska polskich gastarbeiterów tym więcej sklepów. W samej Hadze jest około 20 i podobnie w Rotterdamie. Rynek polskich sklepów jest zdominowany przez Kurdów, czuli z reguły więc Mohammed jest właścicielem polskiego sklepu Biedronka lub o innej polskiej nazwie w Holandii ale także w Wielkiej Brytanii. 

8 grudnia 2020 wiadomość o eksplozjach w trzech polskich supermarketach obiegła Holandię. Rozrachunki kurdyjskich rodzin w handlu w którym jak podejrzewam, polska kiełbasa jest najmniej interesującym produktem. Być może "polskie supermarkety" służą bardziej jako pralnia czarnych pieniędzy i dobra sieć transportu i dystrybucji. Już rok wcześniej zdarzyły się dwa incydenty z atakiem na "polskie supermarkety" w Holandii.

14 grudnia 2020 trwa kompletne zamieszanie i holenderska dezorientacja z "polskimi sklepami" w NL. Niektóre nazywają się Biedronka ale nie są siecią ani polską ani jednego kurdyjskiego właściciela. Mohamed Mahmoed jest właścicielem dwóch polskich sklepów pod które podłożono bomby, w tym jedna Biedronka z Beverwijk wybuchła w nocy 14 grudnia po raz drugi. Razem cztery eksplozje w ciągu czterech dni. Kurdyjski światek będzie niemożliwy do prześwietlenia przez holenderską policję.

4 stycznia 2021 nastąpiła kolejna eksplozja niszcząca polski supermarket "Warszawa XL" w Tilburgu - jeden z pięciu polskich sklepów w tym mieście, gdzie mieszka wyjątkowo dużo Polaków. Jest to kolejny polski sklep których właścicielem jest irakijski Kurd Mohamad Mahmoed, który przed kamerami okazuje wielkie zdziwienie na pytanie czy się domyśla co jest powodem zamachu. Nikt nic nie wie. Policja prowadzi dochodzenie, ale jak to zawsze bywa, wśród zamkniętych społeczności z innej kultury i języka nie należy oczekiwać, że prawdziwe powody powyższych, pięciu zamachów, ujrzą światło dzienne. 

Z Anglii do Holandii - historia Polish Deli

1 maja 2004 roku Polska wstąpiła do Unii Europejskiej i tego samego dnia otworzył się dla Polaków rynek pracy w Wielkiej Brytanii. Miliony Polaków wyjechało do Anglii za pracą. W Anglii już od dawna istniała spora kurdyjska mniejszość narodowa którą cechuje duża przedsiębiorczość. Kurdowie szybko zauważyli, że Polakom na wyspach brak polskiej kiełbasy i chleba, tak więc od 2005 roku zaczęły pojawiać się pierwsze polskie sklepy w Anglii. 

1 maja 2007 r. także Holandia otworzyła swój rynek pracy dla Polaków. Efektem był napływ ok. 200 a może nawet 300 tysięcy Polaków do Holandii. Od 2008 zaczęły pojawiać się w Niderlandach pierwsze polskie sklepiki otwierane jeszcze przez Polaków. Niestety to nie byli profesjonalni handlowcy lecz najczęściej amatorzy nie mający pojęcia o handlu międzynarodowym, systemach podatkowych, prawie holenderskim. Jako firmy jednoosobowe nie potrafili stworzyć dobrze działającego zaopatrzenia. Poza tym miałem wrażenie, że wielu z nich myślało zbyt szybko się wzbogacić zawyżając mocno ceny produktów.

W roku 2008 irakijski Kurd Dilman Abdullah otworzył w Hadze pierwszy polski supermarket "Groszek" z prawdziwego zdarzenia. Powstawać zaczęło coraz więcej polskich sklepów o nazwie Polo Smak, Biedronka i Warszawa z kurdyjskimi właścicielami.

W 2020 r. Holandia liczy ok. 80 polskich supermarketów których właścicielami są irakijscy Kurdowie. W grudniu 2020 doszło do zamachów bombowych na trzy kurdyjskie "Polish Deli", w dwóch przypadkach właścicielem był Mohamed Mahmoud. Właściciele polskich sklepów pochodzą z miast  Kirkuk i Suleimaniya w Iraku.

polski sklep w Rotterdamie
polski sklep "Groszek" w Rotterdamie

Polskie sklepy w Holandii

W tym czasie kurdyjskie "Polish Deli" w Anglii były już sukcesem a Kurowie mieli także rodziny w Holandii sygnalizujące, że tutaj też jest sporo Polaków. Szczególnie w Hadze, skąd blisko do szklarni Westland. W tureckich sklepach w Hadze i Rotterdamie zaczęły pojawiać się polskie produkty spożywcze i piwo.

Już w 2008 r. iraccy Kurdowie z Anglii otwierali konkurencyjne polskie sklepy aż w W 2012 roku Dilman Abdullah otworzył duży supermarket "Groszek XL" w Hadze (Beresteinlaan 2) - wówczas największy polski sklep w Holandii. Od tego czasu w szybkim tempie przybyło ich wiele, wypierając małe "prawdziwie polskie" sklepiki ceną i asortymentem. 

Niektórzy Kurdowie mający już sieć Polish Deli w Anglii otwierają filie w Holandii bez przenoszenia się do tego kraju. Znajdują tu zaufanych krewnych i polskich menadżerów. Z reguły kierownikiem sklepu jest Polka - polski język jest zbyt trudny.
 

polski sklep "Groszek" w Hadze
polski sklep "Groszek" w Hadze

Polacy są zadowoleni z Polish Deli; tu mogą kupić najtaniej ogórki kiszone, pietruszkę i polskie ziemniaki. Zdarzają się patrioci wolący robić zakupy w "prawdziwego Polaka" ale tych sklepów jest coraz mniej. Kurdowie mają b. dobrze rozwiniętą sieć zaopatrzenia i magazynów. 

Piwo Tyskie cieszy się tak dużą popularnością, że jest już produkowane w Holandii. Browary Grolsh ważą Tyskie gdyż obie marki są i tak w rękach japońskiego koncernu Asahi.

Do Polish Deli Holendrzy trafiają rzadko. Odstrasza ich obcy język i nieznane artykuły. Jedynie młodzież szkolna na przerwie wpada po słodycze lub wieczorem, gdy holenderskie markety są już zamknięte.

Samir Blaker - właściciel sieci sklepów Groszek w Holandii. Jego polskie sklepy przynoszą ok. 450 tys. euro zysku rocznie.
sklep Groszek w Polsce
sklep Groszek w Polsce

Co pisaliśmy o polskich sklepach w 2010?

Jakich produktów z Polski najbardziej wam brakuje w Holandii? To jest pytanie, które zadaje każdy Polak noszący się z zamiarem otwarcia "Polskiego Sklepu" w Holandii.

Powiem szczerze, że z handlem nie mam nic wspólnego i to co piszę dalej nie jest poparte doświadczeniem tylko moim spostrzeżeniem. Z polskimi sklepami mam tylko tyle wspólnego, że ich potrzebuję. Lubię dobrze zjeść. Nie musi to być kuchnia polska ale w ogromnym wyborze pyszności jaki dzisiejszy świat nam przynosi polska kuchnia jest moją kuchnią dzieciństwa, sentymentów i bez polskich produktów nie jest możliwa w Holandii. Dlatego ten artykuł napisałem w moim własnym, prywatnym interesie ponieważ zależy mi na dużej ilości polskich sklepów, bardzo dobrze zaopatrzonych, we wszystkich holenderskich miastach.

Jak zarobić na kiełbasie?

W dużych miastach gdzie mieszka dużo Polaków jak np. Haga, Rotterdam lub Tilburg prosperuje wiele polskich sklepów. Są względnie dobrze zaopatrzone; codziennie świeży chleb w kilku gatunkach, nawet chleb razowy, chałka i inne wypieki. Polskie wędliny na wagę w dużym wyborze i standardowo reszta polskich produktów od mąki kartoflanej po keczup, od sardynek w oleju po makaron babuni, od gorącego kubka po piwo Żubr.

Powiedzmy sobie szczerze; na sprzedaży takich produktów ciężko jest zarobić na życie!

Zysk na tych produktach nie może być wielki. Nawet jeśli na tym polskim bochenku chleba sklepikarz zarobi 100% to jest to i tak 70 - 90 centów.
Ile trzeba by tych chlebów sprzedać aby opłacić zarobek sprzedawcy (min. 200 euro dziennie brutto) czynsz za lokal i podatki?
Ile trzeba dziennie sprzedać paczek parówek, śledzi, makaronu, bułki tartej i mąki wrocławskiej aby zwróciły się koszty tego handlu?

Mam wrażenie, że wielu przyszłych przedsiębiorców myślących o otwarciu sklepu nie zdaje sobie z tego sprawy jaki będzie jego krąg klientów i na jaki obrót i jaki zysk może liczyć. Często jest to chyba biznes na zasadzie "wishful thinking"  (piękne angielskie określenie: myślenie życzeniowe - cecha wielu ludzi o nieuzasadnionym praktycznie, naiwnym optymizmem)

Kocham polski chlebek, kaszaneczkę i salceson, więc chętnie wpadam do różnych polskich sklepów na terenie Holandii i najczęściej zastaje za szyldem "POLSKI SKLEP" niepocieszający obraz siermiężnego sklepu przypominającego do złudzenia chłopski sklep GS-u z lat sześćdziesiątych XX wieku. Pusty sklep bez klientów, sporadycznie wpadający Polak po piwo, prawie przeterminowane towary i panienka za ladą zbijająca nudę ploteczkami z rodakami.

Moje wyliczenie rentowności polskiego jednoosobowego sklepiku w Holandii

Utarg dzienny: 120 euro.
Ale ta panienka musi dostać za ten dzień za ladą (9 godzin) ok. 80 euro (minimum gwarantowane prawem)
plus czynsz wynajmu lokalu: min. 30 euro za ten dzień
i koszty zaopatrzenia także około 50 euro.
Podliczając wychodzę na około 40 euro dziennie na minusie, czyli straty.

Pewnie są dni lepsze (piątek, sobota) ale i są dni znacznie gorsze gdy nikt nie zajrzy do sklepu. Holender taki sklep omija szerokim łukiem, widząc tak ponury wystrój i zaopatrzenie. Myślę, że otwarcie polskiego sklepu w Holandii zasługuje częściej na lepsze rozeznanie rynku i dobrze działający system zaopatrzenia.

Mam wrażenie, że ta część potencjalnych klientów będących tymczasowo w Holandii zagląda do polskiego sklepu sporadycznie zaopatrując się na własną rękę w Polsce lub w Aldi a ta grupa "zasiedziałych" Polaków omija ten sklep tak jak i Holendrzy. Tam gdzie są bardzo duże skupiska Polaków w największych holenderskich miastach klientela się znajdzie, ale co z resztą?

  • Poszukaj polskiego sklepu w swojej okolicy TUTAJ >>>
Polski Deli "Krówka" w Vlissingen z 2018 r.

Holandia 2022. Historia nie wymyślona

Stoję przy stoisku z wędlinami w jednym z polskich sklepów (Polish Deli) w Holandii. Proszę panią o pętko Wiejskiej i pętko Swojskiej. Obie kiełbasy po 15 €/kg, więc mówię, że może je razem zapakować (wiem, że kasa tego sklepu nie rozróżnia kiełbas, wszystko jest "butchery"). 
- To niemożliwe - odpowiada bardzo miła pani za ladą - bo wówczas zapłaci Pan więcej.
- Jak to więcej? - pytam zdziwiony.
- No bo ta kiełbasa jest krótsza od tamtej - słyszę odpowiedź i... wpadam w zdumienie. 
- Ale ta kiełbasa nie jest na centymetry tylko na wagę - odpowiadam osłupiały.
- Widzę, że Pan mnie nie rozumie - westchnęła zniecierpliwiona sprzedawczyni i demonstruje mi o co jej chodzi. Kładzie więc na wagę obie kiełbasy razem i po czym dwie oddzielnie. Coś przelicza.
- Widzi Pan, gdybym zważyła razem, zapłaciłby pan 31 centów więcej - oznajmia mi triumfalnie. Ja już się więcej nie upierałem. Zarobiłem 31 centów.
 

[Aktualizacja z 2010 r.]