W mojej ojczyźnie

Naturalny ludzki odruch: czego nie znamy – temu nie ufamy, tego się boimy więc tego nie lubimy. Największą przeszkodą w początkach naszego życia na emigracji jest właśnie ten naturalny odruch.

To jest taka sama reakcja jak z miłością. Gdy kogoś poznajemy (tak samo kobieta lub mężczyzna) wydaje nam się taki wspaniały, taki piękny, taki inteligentny, wesoły i elokwentny. Kupuje kwiaty, stawia ciastko z kremem, zaprasza do kina, przynosi prezenty. Po prostu perfekt! Gdy go już roczek znamy to nagle na wierzch wychodzą jego przykre cechy charakteru; dziwne obyczaje, śmierdzące nogi, głupie dowcipy i braki w wychowaniu. Po pierwszym okresie zachwytu, gdy nasze oczy widzą tylko to co dobre przychodzi rozczarowanie.

Identycznie jest w poznawaniu obcego kraju. Wszystko jest perfekt i OK! Rozczarowanie przychodzi później. W zależności jak intensywnie się ze sobą przebywa. Dla jednego trwa to kilka tygodni dla innego kilka lat.

W skrajnych wypadkach przestaje nam się podobać wszystko, nie lubimy nic, niczego nie akceptujemy. W Holandii nie lubimy nic. Ani wody, ani powietrza, ani sera, ani chleba ani ludzi, ani języka, ani muzyki, ani NIC. Taki wewnętrzny bunt. Wszędzie jest lepiej – tylko nie TU.

Denerwuje nas Polak mówiący po Holendersku. Złości Polka mówiąca: „u nas w Holandii...". Irytuje wynarodowiony pseudo-polak myślący, że zjadł wszystkie rozumy bo mieszka tu 10 lat.

Walczymy sami ze sobą. Z naszą naturą krzyczącą cały czas aby wracać do SIEBIE i tą ciekawością INNEGO świata, czasami znacznie lepszego świata od tego jaki opuściliśmy. Skrywamy przed sobą zalety tego zamożnego kraju. Możemy narzekać do końca naszych dni ale do SIEBIE nie wrócimy. Będziemy siebie oszukiwać obietnicami, że wrócimy. 20 milionów Polaków na emigracji wraca. Wraca już 200 lat.

Kto już spędził z większą część swego życia w obcym kraju ten się już przyzwyczaił i emocji już nie ma. Pomału może nawet pewne rzeczy niepostrzeżenie polubił?

Ostatnio miałem pecha w jeden dzień natknąć się na kilka grup młodych Polaków w dużym turystycznym mieście. Typowa grupka, młodych, krótko ostrzyżonych, z kapiszonem na głowie, puszką piwa w rękach i językiem tak ordynarnym i prymitywnym, że przez chwilę poczułem się szczęśliwym Holendrem. Nie spotkałem w tym kraju aż takiego prymitywizmu i wulgarności języka jaką bez najmniejszego trudu spotykam wśród Polaków. Wiem, że do Polski nie wrócę. leśne jezioro ogromne

Kiedyś nie mogłem zrozumieć; jak człowiek który wszystko może, pisze: ojczyzna do której nigdy nie wrócę. Teraz już to rozumiem.

 

W mojej ojczyźnie

W mojej ojczyźnie, do której nie wrócę,
Jest takie leśne jezioro ogromne,
Chmury szerokie, rozdarte, cudowne
Pamiętam, kiedy wzrok za siebie rzucę.

I płytkich wód szept w jakimś mroku ciemnym,
I dno, na którym są trawy cierniste,
Mew czarnych krzyk, zachodów zimnych czerwień,
Cyranek świsty w górze porywiste.

Śpi w niebie moim to jezioro cierni.
Pochylam się i widzę tam na dnie
Blask mego życia. I to, co straszy mnie,
Jest tam, nim śmierć mój kształt na wieki spełni.

Czesław Miłosz