DNA w paszporcie

Po dwunastu latach bezowocnych poszukiwań mordercy dziewczynki ze wsi Zwaagwesteinde z pomocą przeprowadzonych na szeroką skale badań DNA złapano mordercę; lokalnego rolnika. W Holandii rozgorzała dyskusja: włóżmy DNA wszystkich Holendrów do bazy danych czy może jednak zostawmy sobie troszeczkę prywatności.

W roku 1999 16-letnia dziewczynka Marianna wracała w nocy na rowerze z pobliskiego miasteczka Kollum do oddalonego o 10 km swojego domu we wsi Zwaagwesteinde. Dziewczynkę znaleziono na łące, następnego dnia zamordowaną ze śladami gwałtu. następstwem było wielkie oburzenie w całej Holandii i duże zainteresowanie mediów. Początkowo aresztowano irakijskiego azylanta z pobliskiego centrum uchodźców jako podejrzanego ale z braku dowodów wypuszczono.

Po wielu latach bezowocnego śledztwa policji przypuszczano jedynie, że sprawca pochodzi z okolic miejsca zbrodni. W październiku 2012 roku zdecydowano się na pobranie próbek DNA od wszystkich mieszkańców regionu w promieniu 5 km od miejsca znalezienia Marianny. Próbki śluzu z jamy ustnej pobrano od 8.000 mieszkańców okolicznych wsi. Gdyby nawet sprawca nie zgłosił się do badania to i tak po materiale genetycznym bliskiej rodziny można dojść do poszukiwanej osoby. Tak też się stało i 19 listopada 2012 roku policja podała komunikat, że aresztowano 45-letniego rolnika ze wsi oddalonej 2 km od miejsca zbrodni.

W Holandii rozgorzała publiczna dyskusja na temat sensu, zalet i wad badan DNA. Zdania są podzielone. Zwolennicy uważają, że kod DNA wszystkich mieszkańców kraju powinien znaleźć się w banku danych aby w przyszłości można tego typu sprawy łatwiej rozwiązać, także uprościłoby to identyfikację zwłok w razie katastrofy czy wojny. Przeciwnicy uważają, że my już i tak mamy zbyt mało prywatności i nasze życie śledzone jest ustawicznie przez kamery, karty bankowe, telefony komórkowe i fiskusa a poza tym DNA może służyć do segregacji etnicznej (znalazłby się niejeden chętny do wykrycia np. wszystkich Żydów).

Historia DNA w paszporcie

identyfikacjaJeszcze sto lat temu nikt w Europie nie posiadał żadnego osobistego dokumentu identyfikacyjnego. Zapis w gminie lub księgach kościelnych wystarczył. Każdy znał każdego w swoim otoczeniu. A obcy był obcy.

W czasie wojennych konfliktów armie lub pewne cechy rzemieślnicze wydawały papierek z imieniem, nazwiskiem, datą urodzenia i urzędowym stemplem.

Praktycznie pierwsze obowiązkowe dowody osobiste wprowadzili, a jakże - Niemcy - naród lubiący porządek i ład także w papierach. W czasach III Rzeszy i na terenach okupowanych każdy musiał mieć swoją kenkartę (Kennkarte lub Ausweis). Z czasem taki dowodzik w najlepszym wydaniu zawierał już nowoczesne zdobycze technologiczne jak zdjęcie delikwenta i jego odciski palców.

W Holandii żadnych dowodów osobistych długo nie było, podobnie jak w Wielkiej Brytanii i USA. W latach powojennych wyjątkowo i sporadycznie proszono o dokument identyfikacyjny w bankach przy większych transakcjach. Za taki dokument mogła służyć zresztą książeczka małżeńska (trouwboekje) lub prawo jazdy.

Od roku 1994 powstał obowiązek identyfikacyjny w określonych wypadkach ale dopiero po 9-11 wobec zagrożenia terrorystycznego także Holandia wprowadziła od roku 2005 obowiązek identyfikacji.

Od roku 2005 Holender oficjalnie zobowiązany jest nosić przy sobie dokument identyfikacyjny (paszport, karta ID lub prawo jazdy) choć nadal nie każdy to praktykuje.

W Holenderskim paszporcie od paru lat zawarte są cechy biometryczne jakie Niemcy wprowadzili już 70 lat temu, czyli zdjęcie, numer BSN (polski NIP) i dwa odciski palców. Teraz pozostało tylko czekać kiedy na paszportowym czipie znajdzie się i nasze DNA.

Może przyjdzie czas, że da się skopiować na ten czip także to co nam po głowie chodzi? Zwiększyłoby to znacznie bezpieczeństwo państwa.

identyfikacja