Czego najbardziej nie lubię w Holandii?

W miarę długości życia w Niderlandach coraz mniej jest rzeczy których w tym kraju nie lubię, które mi przeszkadzają lub drażnią. Człowiek się przyzwyczaja. Wchodząc między wrony coraz bardziej kracze jak i one.

Ja już zawsze będzie tą malowaną wroną. Wroną która wypadłą ze swojego gniazda i ani do niego wrócić nie może, ani nie chce, ani przez resztę wron nie uważana jest za "swoją wronę". Raz będzie to ostblokowa wrona a raz wiatrakowa wrona - jak komu podleci.

  • Czego najbardziej nie lubię w Polsce - o tym już często już na tych łamach pisałem. Z boku, z dystansu widać rzeczy wyraźniej. Złe opinie o Polsce wyrażane przez Polaka z zagranicy nigdy nie są akceptowane. Własne brudy pierzemy w domu. Oczywiście piszę po polsku, więc i tak czytają to tylko Polacy. A Polaków jest za granicą niewiele mniej niż w Polsce.
Zmora obcego języka

Czego najbardziej nie lubię w Holandii?

Języka holenderskiego!

Język był, jest i zawsze będzie moim największym utrapieniem w życiu. Dlaczego? Podam przykład.

Od jesieni 2010 roku Holandia ma nowego premiera. Jest nim stosunkowo młody (44) liberał Mark Rutte który z uwielbieniem do swoich wypowiedzi wrzuca sporo angielskich słów i powiedzonek. W dyskusjach, konferencjach prasowych i parlamencie potrafi w jednym zdaniu użyć trzy angielskie terminy typu:
- wikileaks jest treasure chest dla ciekawskich,
- nie jestem politykiem old school,
- nie powiem all out co myślę,
- mamy slightly different opinions na ten temat... itd, itd.
Dziennikarze zaczęli nazywać język premiera "Ruttespeak". Na pytanie czy tego jest świadomy, odpowiedział żartobliwie: "Yes, I've seen it". Po czym już całkiem serio wyjaśnił, że pracował 10 lat w międzynarodowym koncernie Unilever gdzie na co dzień używało się angielskiego. Rutte: "Gdy próbujesz używać dopasowanego (wymuszonego) języka odbywa się to często kosztem szybkości reakcji, szybkości myślenia. Będę próbował ograniczyć wtrącanie angielszczyzny choć wiem, że to będzie dla mnie tall order".

Ociężałość umysłowa cudzoziemca

Zgadzam się z Rutte zupełnie; gdy jestem zmuszony używać obcego języka, jakim dla mnie jest holenderski, to idzie to zawsze kosztem szybkości reakcji, szybkości myślenia i reagowania. Często zabraknie mi w dyskusji czasu na szybką ripostę, celną uwagę lub werbalne odparowanie ataku. Dwujęzyczność spowalnia myślenie, może sprawiać w oczach oponenta wrażenie ociężałości umysłowej. Podobnie jak jąkała w oczach normalnych, szybko mówiących ludzi staje się przykrym partnerem rozmowy i tylko innymi cechami charakteru może tą opinię "ociężałego" nadrobić.

Zdążają się sytuację gdy zwinność języka, żonglerka słowami, elokwencja i szybkość reagowania mają decydujące znaczenie w rozmowie. W rozmowie na szczeblu ministrów, kupców, bankierów, ale także pracowników na wszystkich szczeblach.

  • Jak będzie wyglądała rozmowa kwalifikacyjna z szefem gdy ta rozmowa toczy się w języku szefa a ty gorączkowo szukasz w myślach słowa "groeimogelijkheden", "beslissen", "onbetrouwbaar" lub "teleurgesteld"?
  • Jak często Polacy zatrudnieni przez agencje pracy czują się dyskryminowani, poniżeni, ośmieszeni tylko dlatego, że nie znają dostatecznie języka swoich holenderskich kolegów z produkcji?
  • Jak często ludzie "niedorozwinięci" językowo narażeni są na werbalny terroryzm współpracowników którzy czują nad tobą przewagę chociażby dla tego, że w swoim ojczystym języku władają 10 tysiącami słów które mają natychmiast "pod ręką" - a ty nauczyłeś się z trudem tylko tysiąca - a i tak nie leżą ci one "na języku" w momencie gdy ich potrzebujesz użyć natychmiast.

Ja po tylu latach wypracowałem sobie swój własny język "polenderski" - "tylko do użytku wewnętrznego". W moim języku polenderskim znajduje się chyba dwa razy więcej słów niż w moim języku ojczystym, ale słowa te nie leżą dobrze poukładane i często się muszę naszukać. Największym chyba problemem jest samo liczenie: drieduizend tweehonderd vierenvijftig + zevenentachtigduizend achthonderd vijfennegentig = długo się muszę w swojej głowie naszukać aby znaleźć odpowiedź.

Podobnież są ludzie którzy w dzieciństwie, żyjąc w różnych krajach, nauczyli się więcej niż jednego języka (native) ojczystego, władają równie dobrze dwoma lub nawet więcej języków. Ja w to nie wierzę. To znaczy wierzę tylko w to, że wybitny humanista może znać 100 tys. słów w swoim ojczystym języku. Jeśli zna więcej języków to musi te 100 tys. rozdzielić między tymi językami; czyli dwa razy 50 tys. lub 3 x 30 tys. Niestety większość ludzi nie jest wielkimi humanistami i we własnym języku zna parę tysięcy słów... co dopiero w obcym. 

Przeczytaj także: