Ludzka krzywda polskiego najemnika

Od czasu do czasu docierają do mnie opowieści o ludzkiej krzywdzie. O ludzkiej krzywdzie jaka ma miejsce codziennie w Niderlandach. O Polakach przybywających tu za chlebem, absolutnie nie przygotowanych do niderlandzkiej rzeczywistości. Do twardego świata holenderskich biznesmenów i pracodawców korzystających z taniej polskiej pracy i wyciskający z prostych, niemych i naiwnych Polaków wszystko co się da wycisnąć bez jednego słowa protestu z ich strony.

Ludzka krzywda Natura człowieka jest taka, że zgadza w milczeniu na wiele, kląć będzie w duchu ale tylko w duchu. Nie jestem w stanie tym ludziom pomóc. Większość z nich nie używa nawet internetu a i czytać rozległe teksty na Wiatraku to nie dla nich.

  • Słyszę przypadek pewnej matki z dwojgiem małych dzieci którą mąż opuścił i wrócił do Polski. Ona została bo tu ma pracę "in schoonmaak" (sprzątanie) i dach nad głową. Pojechała z dziećmi na święta do rodziny ale "baas schoonmaakbedrijf" (szef agencji sprzątaczek) w której pracuje kategorycznie każe jej wrócić na Sylwestra bo na ten dzień nie ma obsady do sprzątania. Gdyby na ten jeden dzień nie wróciła nie musi już w ogóle wracać.
  • Słyszę przypadek człowieka pracującego przez agencje pracy w rzeźni. W pracy doznaje poważnego obrażenia i z zakrwawioną ręką jedzie na pogotowie. Traci pracę a koszty medyczne w wysokości kilku tysięcy euro pokrywa ze swojej kieszeni bo nikt mu nie powiedział, że "basisverzekering" (podstawowe ubezpieczenie) pokrywa tylko kaszelek i chrypkę.
  • Słyszę przypadek pana co prosi w styczniu o dni wolne na ślub syna w maju ale "baas" nie daje mu ani jednego dnia wolnego bo już inni pobrali urlopy. Co teraz zrobić? Ryzykować stratę pracy? A może zdąży wyjechać w piątek i w niedzielę wrócić?

Gdy przychodzi wybierać między ludzką dumą a godziwą kromką chleba - co wybierasz? Strach przed utratą nieźle płatnej pracy w Holandii każe ludziom przełknąć dużo krzywdy.

Kiedyś znałem pewną polską panią którą jej holenderski mąż traktował jak psa. Poradziłem jej wówczas od niego odejść. - To gdzie mam iść?! - spytała - pod most?! Kilka lat później jej holenderski mąż umarł, pani odziedziczyła po nim ładne mieszkanie własnościowe i rentę. Sam się dzisiaj z tego śmieję, że radziłem jej kiedyś iść pod most!

Ile takich historii zdarza się każdego dnia? Polacy nie znający zupełnie Holandii, naiwni jak dzieci, nie wiedzący nic; jak działają ubezpieczenia, na co wolno brać ryzyko a na co nie należy, jakie są ich prawa i obowiązki. Można wzruszyć ramionami i powiedzieć, że głupcy i matoły mają na co zasłużyli, ale ja wiem, że z takich głupców i matołów śmieją się Holendrzy i ja też do tych głupców należę.